Moja Córka jest
raczej „tatusiowa”, po mnie to ma oczy, rzęsy, no i... niektóre powiedzonka. Aha!
I jeszcze uparta jest, jak ja. Chociaż Ona doprowadziła to już do perfekcji. Ostatnio
zniszczyła swoją pracę plastyczną, ponieważ – uwaga! uwaga! – wychowawczyni
zagroziła, że odbierze jej nożyczki, gdyż tnie klej. A Ona na to: jeśli mi
pani zabierze nożyczki i nie pozwoli ciąć kleju, to ja zniszczę swoją pracę... No i zniszczyła... Na
złość pani, odmroziła sobie uszy. Ale nie o tym chciałam pisać. Moja Córka
rozpoczęła właśnie naukę w zerówce. Ma się przez ten rok przygotować do
podjęcia nauki w klasie I szkoły podstawowej... Przypominam sobie czasy, gdy ja
chodziłam do przedszkola. Nie było idealnie. I pomyślałam, że początek nowego roku szkolnego to dobry moment na wpisy o moich przedszkolnych traumach. Dziś odcinek pierwszy pt. Wieża ze zjeżdżalnią.
Trauma pierwsza – Wieża ze zjeżdżalnią
http://www.dombal.com.pl |
Miałam 4 lata. Na
placu zabaw tłoczyłam się, jak reszta dzieci, na jednej z niewielu atrakcyjnych
zabawek, jaką była wieża ze zjeżdżalnią. Panie sobie w najlepsze prowadziły
konwersacje, siedząc na ławeczce, a na wieży dzieci przybywało i przybywało... A że ja już wtedy
zdradzałam pewne objawy lęku przed tłumem, wpadłam w pewien rodzaj stuporu i
bez ruchu stałam plecami oparta o poręcz. Z niepokojem obserwowałam napływające
falami dzieci. Część dzieci zaczęła podskakiwać na wieży, której podłoga ugięła
się, po czym mocno wybrzuszyła się w górę i wtedy ktoś mnie popchnął... No niefortunny zbieg okoliczności.
Przeleciałam przez barierkę i runęłam plecami na ziemię z głuchym – bum!
Nie mogłam
się poruszyć – częściowo z nerwów, częściowo z bólu, a częściowo z poczucia
bezradności. Leżałam więc na ziemi, co po jakimś czasie zaniepokoiło
wychowawczynie i przytruchtały w moją stronę. Rozemocjonowany tłum dzieci
próbował objaśnić, co się stało, wrzeszczały, piszczały. Panie się zaniepokoiły i stanęły nade
mną z zatroskanymi minami. Do tej pory pamiętam te ich szeroko otwarte oczy... W końcu
jedna ruszyła galopem w stronę budynku przedszkola i wróciła z... leżaczkiem. Panie
umieściły mnie na nim. Zajęło im to trochę czasu, ale ciągle powtarzały,
żebym się nie ruszała, więc leżałam sztywno, jak kłoda, co nie ułatwiało im
zrealizowania dalekosiężnego planu umieszczenia mnie na leżaczku. Kiedy to się
w końcu udało zostałam poinstruowana, że mam leżeć bez ruchu. Ot i cała mądrość nauczycielek... Jeśli się nie ruszasz, to znaczy, że jesteś zdrowy!!!! Odtransportowano mnie
do sali i tam... leżałam, aż do przyjazdu mamy... Od tamtej pory mój lęk przed
tłumem się tylko wzmagał i... zrobię publiczny coming out: nie znoszę zjeżdżalni... Gdy mam zjechać z kręconej
zjeżdżalni do basenu to dostaję palpitacji. Poza tym, jeżeli już nawet zostanę
namówiona do zjechania, to jest rzeczą ogólnie wiadomą, że nawet jeśli
zjeżdżalnia kończy się brodzikiem, z wodą do kolan, to ja wpadnę tam prawie się
topiąc.
W następnym wpisie będzie o słynnym leżakowaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz