środa, 3 września 2014

Przedszkolne traumy: Wieża ze zjeżdżalnią


Moja Córka jest raczej „tatusiowa”, po mnie to ma oczy, rzęsy, no i... niektóre powiedzonka. Aha! I jeszcze uparta jest, jak ja. Chociaż Ona doprowadziła to już do perfekcji. Ostatnio zniszczyła swoją pracę plastyczną, ponieważ – uwaga! uwaga! – wychowawczyni zagroziła, że odbierze jej nożyczki, gdyż tnie klej. A Ona na to: jeśli mi pani zabierze nożyczki i nie pozwoli ciąć kleju, to ja zniszczę swoją pracę... No i zniszczyła... Na złość pani, odmroziła sobie uszy. Ale nie o tym chciałam pisać. Moja Córka rozpoczęła właśnie naukę w zerówce. Ma się przez ten rok przygotować do podjęcia nauki w klasie I szkoły podstawowej... Przypominam sobie czasy, gdy ja chodziłam do przedszkola. Nie było idealnie. I pomyślałam, że początek nowego roku szkolnego to dobry moment na wpisy o moich przedszkolnych traumach. Dziś odcinek pierwszy pt. Wieża ze zjeżdżalnią.


Trauma pierwsza – Wieża ze zjeżdżalnią

http://www.dombal.com.pl
Miałam 4 lata. Na placu zabaw tłoczyłam się, jak reszta dzieci, na jednej z niewielu atrakcyjnych zabawek, jaką była wieża ze zjeżdżalnią. Panie sobie w najlepsze prowadziły konwersacje, siedząc na ławeczce, a na wieży dzieci przybywało i przybywało... A że ja już wtedy zdradzałam pewne objawy lęku przed tłumem, wpadłam w pewien rodzaj stuporu i bez ruchu stałam plecami oparta o poręcz. Z niepokojem obserwowałam napływające falami dzieci. Część dzieci zaczęła podskakiwać na wieży, której podłoga ugięła się, po czym mocno wybrzuszyła się w górę i wtedy ktoś mnie popchnął... No niefortunny zbieg okoliczności. Przeleciałam przez barierkę i runęłam plecami na ziemię z głuchym – bum! 

Nie mogłam się poruszyć – częściowo z nerwów, częściowo z bólu, a częściowo z poczucia bezradności. Leżałam więc na ziemi, co po jakimś czasie zaniepokoiło wychowawczynie i przytruchtały w moją stronę. Rozemocjonowany tłum dzieci próbował objaśnić, co się stało, wrzeszczały, piszczały. Panie się zaniepokoiły i stanęły nade mną z zatroskanymi minami. Do tej pory pamiętam te ich szeroko otwarte oczy... W końcu jedna ruszyła galopem w stronę budynku przedszkola i wróciła z... leżaczkiem. Panie umieściły mnie na nim. Zajęło im to trochę czasu, ale ciągle powtarzały, żebym się nie ruszała, więc leżałam sztywno, jak kłoda, co nie ułatwiało im zrealizowania dalekosiężnego planu umieszczenia mnie na leżaczku. Kiedy to się w końcu udało zostałam poinstruowana, że mam leżeć bez ruchu. Ot i cała mądrość nauczycielek... Jeśli się nie ruszasz, to znaczy, że jesteś zdrowy!!!! Odtransportowano mnie do sali i tam... leżałam, aż do przyjazdu mamy... Od tamtej pory mój lęk przed tłumem się tylko wzmagał i... zrobię publiczny coming out: nie znoszę zjeżdżalni... Gdy mam zjechać z kręconej zjeżdżalni do basenu to dostaję palpitacji. Poza tym, jeżeli już nawet zostanę namówiona do zjechania, to jest rzeczą ogólnie wiadomą, że nawet jeśli zjeżdżalnia kończy się brodzikiem, z wodą do kolan, to ja wpadnę tam prawie się topiąc.

W następnym wpisie będzie o słynnym leżakowaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz