Rzecz wydarzyła się naprawdę... Nie koloryzuję, nie ubarwiam.
© Copyright fotoplatforma.pl |
Byłam wtedy w szkole podstawowej. Nie pamiętam, w której klasie – w szóstej,
może w siódmej. Siedziałam przy biurku i
odrabiałam lekcje. No nic ciekawego. Do pokoju weszła moja mama, coś mówiła, generalnie
jakąś taką motywującą, rodzicielską pogadankę snuła. Usiadła na tapczanie,
który stał dokładnie za biurkiem, na przeciwległej ścianie i kontynuowała swój
monolog.
Aż nagle ryknęła – dosłownie – Marta!!! Nie ruszaj się! Szybko! Wyjdź
z pokoju! No, nie ruszaj się powiedziałam...! Tak się złożyło, że jakimś cudem
udało mi się spełnić te dość wygórowane i pokrętne wymagania. Wolałam w sumie
nie protestować, ponieważ mama była w dziwnym stanie. Tak, jakby zobaczyła ducha.
A że już wcześniej zdarzały się podobne historie, kiedy mama uważała, że
widziała UFO, kosmitów, diabły i biesy to wiedziałam, że nie da jej się tego
wyperswadować, gdy jest w takim stanie... Opiszę kiedyś historię ze złoczyńcą,
który stał pod naszymi drzwiami i... zatykał wizjerek ręką tak, żebyśmy nie
mogły go zobaczyć! To wtedy jaśniejsze się może stanie, dlaczego zamiast od
razu zapytać – co się stało? – w miarę spokojnie opuściłam swój pokój. Mama zamknęła
z namaszczeniem drzwi i konspiracyjnie wyszeptała: Trzeba pójść po sąsiada. Idź
po M. z trzeciego piętra.
Tego było trochę za wiele, nawet jak na mnie.
Spojrzałam na nią podejrzliwie i zapytałam:
- Ale w jakim
celu?
- No jak to w
jakim celu, ty się mnie pytasz? – odpowiedziała nieco oburzona...
- No nie wiem w
jakim? – odburknęłam z nastoletnią nonszalancją – Najpierw mam nie poruszając
się opuścić pokój, a teraz mam iść po sąsiada. Chyba mogę wiedzieć po co?
Mama spojrzała
na mnie szeroko otwartymi oczyma, w których malowała się irytacja z domieszką
czegoś, czego nie potrafiłam określić – przerażanie, obrzydzenie... Nagle
jakimś dziwnym głosem wycedziła:
- Tam jest
ogromna mysz... O-GRO-MNA. Przebiegła ci pod nogami, pod biurkiem. Nie
widziałaś?
Nie wiem, jak
miałam to zobaczyć, siedząc za biurkiem... Ale już nie polemizowałam. Jeśli ogromna,
to ogromna. Chociaż nadal nie rozumiałam, po co nam sąsiad. Widocznie moje
wahanie odbiło się na twarzy, ponieważ mama z niecierpliwością ponagliła mnie:
- No idź po
sąsiada!!! On ją musi... UPOLOWAĆ!
Roześmiałam się
szczerze i powiedziałam – wiem, że niegrzecznie – żeby sobie sama poszła. Ale...
ona nie żartowała...
No dobrze, poszłam po Pana M., który obiecał do nas
zajrzeć za krótką chwilę.
Musiał chyba wytłumaczyć swojej małżonce tę dość
osobliwą sytuację, że oto córka sąsiadki przychodzi z zapytaniem, czy jej mąż
nie upolowałby u nas myszy...?!?!?
Ale po paru minutach faktycznie pojawił się
u nas w pełnej gotowości. Widząc to, jak przejęta była moja mama podszedł do
sprawy naprawdę poważnie. Uwierzył w to, że mysz jest ogromna i kazał się
zaopatrzyć w miotłę, odkurzacz i szmatę (nie wiem, czy planował jej duszenie,
czy coś innego). Nie wnikałam już w technikalia, ponieważ nie bardzo mnie to obchodziło. Pomyślałam sobie, że w sumie fajnie jest, bo ogromna mysz
uwolniła mnie od odrabiania lekcji i poszłam sobie oglądać telewizję do tzw. dużego
pokoju. Frajda, nie?! Trochę mi było szkoda, że Pan M. poluje na tę mysz, bo w
sumie mogłaby sobie u mnie mieszkać. I tak pewnie spędziłyśmy razem trochę
czasu, ale trudno...
Mama panikowała. Asystowała po drugiej stronie drzwi,
dopytując o szczegóły i donosząc sąsiadowi napoje. To dziwowisko trwało blisko
dwie godziny. Sąsiad wyszedł wreszcie ode mnie z pokoju cały zapocono, jakby
się siłował z myszą co najmniej swojego wzrostu i wagi, i ze smutkiem
oświadczył, że nie dorwał myszy. Uciekała sprytnie za meble i nie pomogło nawet
to, że odsunął szafę... Razem z mamą wymienili parę ukradkowych uwag, które
dotyczyły rozmiaru myszy. Z desperacją sąsiad zażądał większej liczby szmat i
sznurka. Ale, nie, nie! Nie planował ani powiesić myszy, ani siebie samego za
swą nieudolność w roli myśliwego. To, co zaszło przerosło moje najśmielsze
oczekiwania. Pan M. przywiązał sznurek do klamki moich drzwi od strony
korytarza i przymocował go do klamki drzwi od łazienki, na przeciwległych
drzwiach. To... na wypadek, gdyby mysz próbowała otworzyć sobie drzwi klamką. Koncept
godny Pomysłowego Dobromira. A następnie obłożył próg drzwi szmatami, gdyby
mysz próbowała przecisnąć się pod drzwiami. Zadowolony z siebie, że tak
rozmyślnie zabezpieczył pokój udał się do siebie, bo już było dość późno. Dochodziła
21.00. Zapytałam więc mamę, czy w związku z tym mogę jutro nie iść do szkoły,
ponieważ mam nieodrobione lekcje, nie mam dostępu do plecaka, a co więcej – nie
mam się w co ubrać!!! Mama była zdezorientowana, ale zerkając na zegarek
wróciła jej nadzieja.
- Po 22.00
ojciec wróci z pracy, bo akurat zmianę kończy i on się tym zajmie.
O! Ludzie! No nic,
a mogło być tak pięknie...
Tata wrócił z
pracy i pierwsze, co zobaczył po wejściu do mieszkania to moje drzwi
przywiązane sznurkiem do drzwi łazienki i szmaty ułożone ciasno na progu mojego
pokoju. Do tej pory nie wiem, co sobie pomyślał, ale z charakterystycznym dla
siebie przekąsem zapytał: A co znowu Marta odstawia? Jakąś nową książkę
psychologiczną przeczytała?
Mam przystąpiła
do rozemocjonowanych wyjaśnień, opisując rozmiary myszy tak, że można było
pomyśleć, że to jakaś krzyżówka z lwem.
funny-pictures.picphotos.net
|
Tata się... wkurzył. Chciał zjeść kolację
i się wykąpać. Porozplątywał wszystkie szmaty i sznurki ku rozpaczy mojej mamy,
wziął zmiotkę, wszedł do pokoju... i po chwili wyszedł, mówiąc do nas – no
przyznaję, dość protekcjonalnie – posprzątajcie ją... I odłożył nieco zakrwawioną zmiotkę na podłogę pod naszymi nogami. Ech...
Więc historia
kończy się morderstwem popełnionym na... naprawdę niedużej, polnej myszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz