wtorek, 2 września 2014

Historia o myszy


Rzecz wydarzyła się naprawdę... Nie koloryzuję, nie ubarwiam.

© Copyright fotoplatforma.pl
Byłam wtedy w szkole podstawowej. Nie pamiętam, w której klasie – w szóstej, może w siódmej.  Siedziałam przy biurku i odrabiałam lekcje. No nic ciekawego. Do pokoju weszła moja mama, coś mówiła, generalnie jakąś taką motywującą, rodzicielską pogadankę snuła. Usiadła na tapczanie, który stał dokładnie za biurkiem, na przeciwległej ścianie i kontynuowała swój monolog. 

Aż nagle ryknęła – dosłownie – Marta!!! Nie ruszaj się! Szybko! Wyjdź z pokoju! No, nie ruszaj się powiedziałam...! Tak się złożyło, że jakimś cudem udało mi się spełnić te dość wygórowane i pokrętne wymagania. Wolałam w sumie nie protestować, ponieważ mama była w dziwnym stanie. Tak, jakby zobaczyła ducha. A że już wcześniej zdarzały się podobne historie, kiedy mama uważała, że widziała UFO, kosmitów, diabły i biesy to wiedziałam, że nie da jej się tego wyperswadować, gdy jest w takim stanie... Opiszę kiedyś historię ze złoczyńcą, który stał pod naszymi drzwiami i... zatykał wizjerek ręką tak, żebyśmy nie mogły go zobaczyć! To wtedy jaśniejsze się może stanie, dlaczego zamiast od razu zapytać – co się stało? – w miarę spokojnie opuściłam swój pokój. Mama zamknęła z namaszczeniem drzwi i konspiracyjnie wyszeptała: Trzeba pójść po sąsiada. Idź po M. z trzeciego piętra. 

Tego było trochę za wiele, nawet jak na mnie. Spojrzałam na nią podejrzliwie i zapytałam:
- Ale w jakim celu?  
- No jak to w jakim celu, ty się mnie pytasz? – odpowiedziała nieco oburzona...
- No nie wiem w jakim? – odburknęłam z nastoletnią nonszalancją – Najpierw mam nie poruszając się opuścić pokój, a teraz mam iść po sąsiada. Chyba mogę wiedzieć po co?
Mama spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczyma, w których malowała się irytacja z domieszką czegoś, czego nie potrafiłam określić – przerażanie, obrzydzenie... Nagle jakimś dziwnym głosem wycedziła:
- Tam jest ogromna mysz... O-GRO-MNA. Przebiegła ci pod nogami, pod biurkiem. Nie widziałaś?
Nie wiem, jak miałam to zobaczyć, siedząc za biurkiem... Ale już nie polemizowałam. Jeśli ogromna, to ogromna. Chociaż nadal nie rozumiałam, po co nam sąsiad. Widocznie moje wahanie odbiło się na twarzy, ponieważ mama z niecierpliwością ponagliła mnie:
- No idź po sąsiada!!! On ją musi... UPOLOWAĆ!
Roześmiałam się szczerze i powiedziałam – wiem, że niegrzecznie – żeby sobie sama poszła. Ale... ona nie żartowała... 

No dobrze, poszłam po Pana M., który obiecał do nas zajrzeć za krótką chwilę. 

Musiał chyba wytłumaczyć swojej małżonce tę dość osobliwą sytuację, że oto córka sąsiadki przychodzi z zapytaniem, czy jej mąż nie upolowałby u nas myszy...?!?!? 

Ale po paru minutach faktycznie pojawił się u nas w pełnej gotowości. Widząc to, jak przejęta była moja mama podszedł do sprawy naprawdę poważnie. Uwierzył w to, że mysz jest ogromna i kazał się zaopatrzyć w miotłę, odkurzacz i szmatę (nie wiem, czy planował jej duszenie, czy coś innego). Nie wnikałam już w technikalia, ponieważ nie bardzo mnie to obchodziło. Pomyślałam sobie, że w sumie fajnie jest, bo ogromna mysz uwolniła mnie od odrabiania lekcji i poszłam sobie oglądać telewizję do tzw. dużego pokoju. Frajda, nie?! Trochę mi było szkoda, że Pan M. poluje na tę mysz, bo w sumie mogłaby sobie u mnie mieszkać. I tak pewnie spędziłyśmy razem trochę czasu, ale trudno... 

Mama panikowała. Asystowała po drugiej stronie drzwi, dopytując o szczegóły i donosząc sąsiadowi napoje. To dziwowisko trwało blisko dwie godziny. Sąsiad wyszedł wreszcie ode mnie z pokoju cały zapocono, jakby się siłował z myszą co najmniej swojego wzrostu i wagi, i ze smutkiem oświadczył, że nie dorwał myszy. Uciekała sprytnie za meble i nie pomogło nawet to, że odsunął szafę... Razem z mamą wymienili parę ukradkowych uwag, które dotyczyły rozmiaru myszy. Z desperacją sąsiad zażądał większej liczby szmat i sznurka. Ale, nie, nie! Nie planował ani powiesić myszy, ani siebie samego za swą nieudolność w roli myśliwego. To, co zaszło przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pan M. przywiązał sznurek do klamki moich drzwi od strony korytarza i przymocował go do klamki drzwi od łazienki, na przeciwległych drzwiach. To... na wypadek, gdyby mysz próbowała otworzyć sobie drzwi klamką. Koncept godny Pomysłowego Dobromira. A następnie obłożył próg drzwi szmatami, gdyby mysz próbowała przecisnąć się pod drzwiami. Zadowolony z siebie, że tak rozmyślnie zabezpieczył pokój udał się do siebie, bo już było dość późno. Dochodziła 21.00. Zapytałam więc mamę, czy w związku z tym mogę jutro nie iść do szkoły, ponieważ mam nieodrobione lekcje, nie mam dostępu do plecaka, a co więcej – nie mam się w co ubrać!!! Mama była zdezorientowana, ale zerkając na zegarek wróciła jej nadzieja.
- Po 22.00 ojciec wróci z pracy, bo akurat zmianę kończy i on się tym zajmie.
O! Ludzie! No nic, a mogło być tak pięknie...

Tata wrócił z pracy i pierwsze, co zobaczył po wejściu do mieszkania to moje drzwi przywiązane sznurkiem do drzwi łazienki i szmaty ułożone ciasno na progu mojego pokoju. Do tej pory nie wiem, co sobie pomyślał, ale z charakterystycznym dla siebie przekąsem zapytał: A co znowu Marta odstawia? Jakąś nową książkę psychologiczną przeczytała? 

Mam przystąpiła do rozemocjonowanych wyjaśnień, opisując rozmiary myszy tak, że można było pomyśleć, że to jakaś krzyżówka z lwem. 


                             funny-pictures.picphotos.net
Tata się... wkurzył. Chciał zjeść kolację i się wykąpać. Porozplątywał wszystkie szmaty i sznurki ku rozpaczy mojej mamy, wziął zmiotkę, wszedł do pokoju... i po chwili wyszedł, mówiąc do nas – no przyznaję, dość protekcjonalnie – posprzątajcie ją... I odłożył nieco zakrwawioną zmiotkę na podłogę pod naszymi nogami. Ech... 

Więc historia kończy się morderstwem popełnionym na... naprawdę niedużej, polnej myszy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz