piątek, 13 czerwca 2014

Być palimpsestem...!


Język polski, jako język fleksyjny, pozwala zadać dwa pytania o autora. Oba dotyczą niby tego samego, ale jednak czego innego. Pytając – kto jest autorem? – próbujemy się dowiedzieć, kto napisał dany tekst. Natomiast zadając pytanie – kim jest autor? – chcemy wiedzieć więcej o jego tożsamości.

Obiecałam umieścić  tu opowieść o swoim imieniu, o pewnego rodzaju wizytówce, którą posługuję się prawie całe swoje życie i którą będą posługiwać się inni, gdy mnie już nawet tu nie będzie.

Mam na imię Marta. Marta Karolina. Jednak, gdyby nie przezorność mojego Ojca nazywałabym się inaczej, a według mnie byłabym wówczas kimś innym.

Otóż, w dniu, w którym mój Ojciec postanowił mnie zarejestrować – w urzędzie obywał się strajk. Panie urzędniczki strajkowały wytrwale, okraszając rozczarowanie ówczesnym porządkiem politycznym sporą ilością alkoholu. Urok mojego Ojca podziałał jednak na strajkujące panie na tyle mocno, że postanowiły zarejestrować „na pewno śliczną ciemnowłosą dziewczynkę tak przystojnego i równie ciemnowłosego tatusia”. No i to było wyzwanie. Pani, która podjęła się trudu mej rejestracji miała dość spore problemy z ogarnięciem klawiatury maszyny do pisania i trafiała w klawisze trochę siłą rozpędu, a trochę szczęśliwym trafem. Tato mój – i tak wdzięczny losowi, że rejestracja się odbędzie – spokojnie i wielokrotnie tłumaczył Pani, jak się ma nazywać jego córka. Pani walcząc z oporem materii dzielnie próbowała wystukać na maszynie co trzeba. No i udało się!!!! Co za ulga!!! I dla Pani i dla mego Ojca. Kartkę z pełnym namaszczeniem wyjęto z maszyny do pisania i wręczono memu Tacie, który schował ją pośpiesznie do kieszeni i – nie wnikam już jak – jeszcze parę minut składał podziękowania za ten nadludzki wysiłek, jaki wykonała urzędniczka. W końcu wyszedł z urzędu, wykończony, jak mało kiedy i udał się na przystanek autobusowy. Autobus nie nadjeżdżał. Ojciec stał na przystanku i stwierdził, że obejrzy ten świstek, zwany aktem urodzenia, który w takich bólach powstawał. Wyjął więc go z kieszeni i rzucił okiem. Potem jeszcze raz i kolejny... Jego – faktycznie ciemnowłosa – córeczka nazywała się... Maria Karolian. Co więcej w miejscu – data rejestracji – widniała data mojego urodzenia – 22.10, zaś w miejscu urodzenia – data rejestracji – czyli 26.10. Formalnie, z mocy prawa urodziłam się więc cztery dni po tym, jak mnie zarejestrowano pod tym, jakże szlachetnym, mianem – Marii Karolian. Tata stał na tym przystanku i było mu gorąco z wrażenia. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy już nie zostawić tego tak, jak jest. Nie czuł się na siłach wrócić do urzędu. Pomyślał jednak o tym, jak może (i na pewno by tak było) zareagować na te rewelacje moja Matka i uznał, że kolejna próba sił w urzędzie jest warta podjęcia, ponieważ jej zaniechanie może grozić dalece bardziej idącymi konsekwencjami. Panie w urzędzie – nomen omen – niezmiernie ucieszyły się, gdy mój Tata pojawił się w ich progach ponownie i zachęcały go, aby... przyłączył się do strajku i skosztował znakomitych trunków i zakąsek, które one same spożywały. Ojciec mój wypił co trzeba – na obie nogi nawet (!) – i przystąpił do pertraktacji w kwestii „drobnostek w sumie”, do jakich zaliczyć można to, kiedy i pod jakim imieniem się urodziłam. Ponownie, ta sama dzielna urzędniczka – przejęta niepomiernie – rozpoczęła proces re-rejestracji, albo powtórnej rejestracji – zależy jak na to spojrzeć. Nie wiedzieć czemu, przyszedł jej do głowy pomysł, że włoży – ten już przygotowany uprzednio przez nią – akt urodzenia do maszyny do pisania i poprawi błędy, czyli nadbije niepoprawne znaki – właściwymi. Tym sposobem, z precyzją godną zegarmistrza, nadbiła „i” i stworzyła „t”- i tak z Marii stałam się Martą. Z Karolianem miała większy problem, bo nie bardzo potrafiła sobie zwizualizować co i czym miałaby nadbijać, więc – w akcie desperacji – wykreskowała Karoliana i u góry wystukała: Karolina. Podobne czynności podjęła w stosunku do dat i – koniec końców – udało się zrobić ze mnie Martę Karolinę urodzoną 22. października. Ale przez te paręnaście minut swojego życia, będąc tego zupełnie nieświadomą, byłam Marią Karolian urodzoną 26. października.

No i teraz – czary-mary – Maria się mnie uczepiła, jak rzep psiego ogona. Przez wszystkie lata podstawówki (szkołę podstawową zmieniałam trzykrotnie) w dziennikach figurowałam jako Maria, pomimo, że nauczyciele mnie znali i raczej zwracali się do mnie prawidłowo. Na koloniach chłopcy wołali za mną Czarna Maria, co miało tyleż dosadny, co metaforyczny podtekst – nie będę tego rozwijać... A przy egzaminach do liceum mimo, że na formularzu wstępnym napisałam swoje imię przez „T” z mocno zaznaczonym daszkiem, żeby nie było wątpliwości, jak się nazywam, finalnie przyjęto Marię K. i przez całą pierwszą klasę musiałam się tłumaczyć, że owszem ta Maria to ja, ale tak poza tym to ta Maria jest Martą. I to nie koniec. Mąż mój w urzędzie stanu cywilnego oświadczył, że wstępuje w związek małżeński z... Marią, twierdząc potem, że mu się z emocji język plątał i jakoś nie mógł wymówić „t”. Nie wiem, jak to traktować w kategoriach formalnych, czy zawarł tenże związek ze mną, czy też nie...! W każdym razie na naszym obiedzie weselnym zdrowie pito za „Marię Karolian”, a na dodatek – dziwnym trafem – mój Teść (z kompletnie nieznanych powodów, bo był trzeźwy jak świnia) zaczął nazywać mojego Ojca (Dariusza) – per Ryszardem...!

Więc teraz – już poważnie – kto pisze tego bloga?

Kto jest autorem?
Kim jest autor?

Tylko pozornie problem ten wydaje się być błahy. Gdyby się głębiej nad tym zastanowić to kwestia rozszczepienia podmiotu tekstu od podmiotu empirycznego jest nie tylko zajmująca, ale też zagadkowa. Czy ja, która piszę teraz ten tekst, to ja, którą rzeczywiście jestem? Czy gdybym usiadła do tego tekstu wczoraj, czy jutro brzmiałby on tak samo? Czy w życiu wypowiadając różne słowa jesteśmy tymi, kim się sobie wydajemy? Czy mówimy coś, bo to wynika głęboko z naszego „ja”, czy mówimy to ze względu na zewnętrzne okoliczności, konwenanse, pewien porządek społeczny. Czy spróbowaliście kiedyś powiedzieć w ściśle określonej sytuacji coś, co nie pasuje i rozbija ustalony porządek rzeczy? Spróbujcie! To da wam inne spojrzenie na was i na to, co i jak mówicie, albo co i jak przemilczacie...! Ja robię to notorycznie – celowo, przez przypadek i z roztargnienia.

Kto to mówi i kim on jest? Czy piszę to ja, czy pisze to ktoś, kto jest w stanie napisać to, tak a nie inaczej, dlatego, że właśnie dziś tak myśli, czuje i postrzega. Czy piszę to ja, czy piszą ze mną anonimowi autorzy moich myśli, którzy oddziałują na mnie rozmawiając ze mną, krytykując mnie lub nawet nie odzywając się do mnie, ponieważ to też jest w pewnym sensie sposób rozmowy, czasem nawet wymowniejszy niż nam się wydaje. Czy autorstwo tego tekstu w wirtualnej przestrzeni ma jednego autora, czy też jest wieloimienne, gdyż sprowokowane myślami i czynami innych osób. W nasze myśli, odczucia, emocje wpisują się cudze myśli, odczucia i emocje i jest to proces, który trudno zatrzymać. W tekst naszych myśli wpisują się inne teksty. Nasz umysł i nasza tożsamość to wielki palimpsest. W moje „bycie Martą” wpisane jest „bycie Marią”. I gdybym chciała (i chcę) być nieco bardziej fatalistyczna to zacytowałabym taki fragment z Ewangelii:

Po drodze przyszedł do jakiejś wioski. Tam przyjęła Go do domu pewna kobieta, imieniem Marta. Miała ona siostrę o imieniu Maria. Ta usiadła u stóp Pana i wsłuchiwała się w Jego słowo. Marta natomiast była pochłonięta licznymi posługami. Zatrzymała się więc i powiedziała: "Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła" . Pan jej odpowiedział: "Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą część, która nie będzie jej odebrana". 
Ewangelia wg Św. Łukasza 10, 38-42

Zdjęcie ze strony: www.kamilianie.eu
No i zagadka – które imię do mnie bardziej pasuje, czy moje rozdwojenie jaźni, z którym sobie radzić musi każdy, kto mnie choć trochę próbuje poznać nie jest w pełni uzasadnialne przez ten dziwny przypadek, jaki spotkał mnie w cztery dni po urodzeniu, czy nie jestem właśnie taką „Marią wpisaną w Martę, albo Martą w Marię”. Takim palimpsestem właśnie?

Definicyjnie palimpsest to tekst spisany na używanym już wcześniej materiale piśmiennym, z którego usunięto część lub całość poprzedniego tekstu. Czasem teksty wpisane w teksty pozostają ze sobą w tajemniczej relacji, którą bywa, że można ustalić, ale zdarza się, że wpisane w siebie teksty można tylko opatrywać domysłami i nie jest możliwe zbadanie ich wzajemnych relacji lub też ich braku. I tak też jest z naszymi myślami i z tym, co i jak odbieramy, jak reagujemy na siebie, na innych, na cudzy krzyk, na cudzą bezpretensjonalność. Działają w nas i przez nas wszystkie teksty, historie, które znamy oraz  te, o których wiemy od innych. Czasem potrzeba dużo czasu, żeby oddzielić swoje myśli i odczucia od innych, od społecznie narzuconych norm. Zadać sobie pytanie – kim jestem? Pytanie, przez które pewnie kiedyś zwariuję totalnie... Kto jest autorem mojego życia? Kim jest autor?

Pisząc to wszystko przypomina mi się problem z pisarstwem Michaiła Bachtina, chociaż lepiej może powiedzieć – z pisarstwem bachtinowskiego koła filozoficzno-literaturoznawczego. Twórczość Bachtina nie pozwala odpowiedzieć na żadne z powyższych pytań – kto jest autorem, kim jest autor? Można tonąć w domysłach. Istnieją liczne argumenty – dotyczące dzieł powstałych w określonym przedziale czasu, kiedy żył i tworzył Bachtin – przemawiające za autorstwem Bachtina, a także równie wiele dowodów podważających autorstwo poszczególnych tekstów. Sam M. Bachtin pytany o autorstwo poszczególnych dzieł zwykł – podobno – konstatować, że to nie on jest  tym, który powinien na to pytanie odpowiadać. W kontekście twórczości Bachtina problemu z ustaleniem autorstwa poszczególnych tekstów są tak ogromne, że aż zabawne, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że sam w sobie dość pogmatwany i niezwykły jest los tekstu pod wróżebnym tytułem... „Problem tekstu”! Zainteresowanych wątkami Bachtinowskiego autorstwa lub ich braku odsyłam do obszernej literatury w tym temacie, mogę też podpowiedzieć kilka tytułów (maila wówczas proszę!).

4 komentarze:

  1. To podziękowania dla Twojego Taty, bo gdybyś była kimś innym to by była wielka strata dla tego świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten akt urodzenia mam do dziś, nie zmieniłam go na nowy, piękny odpis, co czesto powoduje konsternację w urzędach, ale mam sentyment do tego palimpsestu, którym sama się czuję! :-)

      Usuń
  2. Bachtin to małe Miki jest. Philip K. Dick uważał, że Stanisław Lem to konglomerat innych pisarzy występujących wspólnie pod tym imieniem i nazwiskiem, bo nie jest możliwe by jeden ktoś tworzył tak różnorodne i genialne książki. Coś jak Szekspir, z tą różnicą, że Lem akurat żył i pisał samodzielnie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadam moje ulubione dwa pytania: A skąd to wiemy? i Kto tak powiedział i jaki miał w tym interes? ;-) Chociaż, fakt faktem, Philip K. Dick mógł być po prostu postmodernistycznym zazdrośnikiem!!!!

      Usuń