sobota, 7 czerwca 2014

Finałowe fouette


W tym samym dniu, w którym postanowiłam wrócić do pasji z dzieciństwa i pisać... historie, a następnie "zszywać je mniej lub bardziej dbale igłą i nitką" i prezentować tutaj, byłam na balecie. 

Don Kichot.

Miałam już nie iść, pomimo ogromnej, palącej chęci...

Akurat w takiej jestem sytuacji materialnej, że pewne fanaberyczne koszty czasem dość znacząco nadwerężają domowy budżet. Jednak przechodząc pewnego dnia obok teatru po prostu się nie powstrzymałam i kupiłam bilety na "Don Kichota".

I całe szczęśćcie. Nie żałuję. A wręcz odwrotnie – cieszę się niezmiernie, że mogłam go zobaczyć.

Balet Don Kichot ma dużo współczesnej ekspresji. Widz od początku czuje się tak, jakby balansował na granicy dwóch światów – dawnego i współczesnego, płynnego i stałego, onirycznego i dionizyjskiego. Czuć w samym wzorcu choreograficznym taką niepokojącą, ale jednocześnie wciągającą dwoistość. Związane jest to może również z podwójną obecnością jego twórców – z jednej strony Marius Petipa, a z drugiej Aleksander Gorsky. Ten pierwszy  odpowiada za dbałość o klasyczny wymiar baletu, a drugi udoskonalił spektakl dramaturgicznie, wyraźnie go zdynamizował. Tę właśnie choreografię Petipy i Gorskiego wziął na warsztat Alexei Fedeyechev, który – jak sam mówi – potrafi obserwować uważnie tancerzy i stworzyć im przestrzeń do zaprezentowania danej roli i siebie w niej jak najpełniej. Widać, że tancerze – pomimo wymagających układów, które domagają się technicznego kunsztu – czerpią przyjemność z poszczególnych sekwencji tanecznych.

Warto dodać, że muzykę do baletu skomponował Ludwig Minkus, który poniekąd podporządkował się Mariusowi Petipie i uległ prymatowi choreografii. Można mu zarzucić, że zatracił godność kompozytora na rzecz służby baletowej (o czym pisze Paweł Chynowski w artykule Baletowy Kameleon w programie teatralnym), ale dla mnie momentami osiągnięto efekt harmonii totalnej, co wyraźnie widać, szczególnie w końcowych partiach poszczególnych utworów, kiedy ruch i muzyka spotykają się w jednym, ostatecznym dźwięku.

Balet Don Kichot nie skupia się na losach rycerza, ale na perypetiach miłosnych Kitri (w tej roli Maria Żuk) oraz Basilio (w tej roli, dla mnie fenomenalny, Vladimir Yaroshenko), przepełniony jest więc pozytywną energią i emocjami, które czuć w tańcu. 

Napiszę parę słów o Vladimirze Yaroshenko, gdyż dla mnie tańczy on w sposób absolutny, z ogromną lekkością i dbałością o każdą figurę i detal. Jest w tym jednocześnie siła i kontrola. Widziałam go już parę razy w różnych rolach i za każdym razem, gdy pojawia się na scenie urzeka mnie jego kunszt i osobowość sceniczna. 

                                                                                  Źródło: www.teatrwielki.pl / fot. Ewa Krasucka

Poza tym cenię go bardzo za to, z jaką atencją tańczy z partnerką. Gdy jest na scenie sam, cała scena należy do niego, tańczy z rozmachem i zapalczywością. Gdy tańczy w parze jest skupiony na partnerce, na tym, aby właściwie asekurować ją przy określonych figurach. Tworzy on swoistą przestrzeń dla tancerki tak, aby mogła w pełni wybrzmieć. I tak w Don Kichocie Maria Żuk  jako Kitri zachwyca jako uwodzicielska kokietka, zmysłowa piękność oraz pogodna, zakochana kobieta. 

                                                                                    Źródło: www.teatrwielki.pl

Historia opowiadana w balecie należy więc bez wątpienia do Kitri i Basilio. W moim jednak odczuciu, gdy Don Kichot (w tej roli Sergey Basalaev) pojawia się scenie zmienia on układ sił. Jak dla mnie trudno skupić się wtedy na innych tancerzach, gdyż jest w nim coś, co przyciąga uwagę i zniewala. Nie wiem, dokładnie co... Może to ta jego fizjonomia: długie wąsiska, osobliwa zbroja i niekonwencjonalni towarzysze, czyli jego giermek Sancho Panza (w tej roli, ujawniający swoje komediowe zdolności, Paweł Koncewoj) i maszyna w kształcie konia, może jego obłęd, który podszyty jest jednocześnie swoistą godnością wraz z odrobiną pogodnego szaleństwa, a może fakt, że Don Kichot wnosi na scenę niejako ponadczasowe tęsknoty za rycerskością, miłością i szlachetnością. W drugim akcie Don Kichot pada zmęczony, jak gdyby brakło mu sił, aby walczyć o swoje ideały, które widz może kwestionować i stawiać pytania, czy jego niezgoda na świat zastany wynika z wariactwa, czy może z głębszej refleksji nad kondycją świata. We śnie Don Kichot wraca do swojej rzeczywistości i możemy podziwiać, jaka jest ona piękna, delikatna i podniosła zarazem. W tej części dotykamy czystej klasyki baletu, dopracowanej do perfekcji. W końcu jednak Don Kichot musi wrócić do realności, która nie okazuje się wcale taka ułomna i licha. Akt trzeci to triumf radości i miłości. To także moment, w którym można już w pełni, bez wielkiej dbałości o fabułę smakować tańca. W finałowym fouette ujawnia się imponujące wirtuozostwo tancerki, połączone z temperamentem i żywiołowością. A we mnie pojawiła się tęsknota za tym, aby moje życiowe finałowe fouette było równie spektakularne...

4 komentarze:

  1. Pani Marto gratuluję pomysłu! Bardzo dziękuję za pasjonującą relację "Don Kichota"! Czekam na kolejne wpisy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, zapraszam serdecznie do odwiedzania mnie tutaj :-)!

      Usuń
  2. Też byłam tego samego dnia na Don Kichocie:) Byłam zaskoczona tym jak bardzo mi się podobało, zapewne dlatego, że całość skupiła się na Kitri i Basilio, a nie na samym rycerzu. Pomimo całej sympatii do Vladimira Yaroshenko i jego talentu, to dalej nie mogę odżałować, że nie trafiłam na Maksima Wojtiula, to wg mnie najlepszy tancerz w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jak miło! :-) Rozumiem oczarowanie Maksimem Wojtiulą! Widziałam go w roli Solora w Bajaderze. On nie dość, że tańczy perfekcyjnie pod względem technicznym, to jednocześnie w sposób subtelny. Ma dużo niezwykłej łagodności w ruchach. Yaroshenko jest według mnie bardziej dynamiczny, wręcz zamaszysty czasami i mnie akurat to bardzo do gustu przypada :-)

      Usuń