czwartek, 19 czerwca 2014

List do dziewczyny ze zdjęcia


Pierwszy raz pojechałaś w Tatry jeszcze w podstawówce. Na kolonie letnie. Musiałaś to sobie wywalczyć, ponieważ twoja mama uważała, że lepiej jeździć nad morze, a „w górach nie ma nic do roboty i co ty tam będziesz robić.” Ale ty wiedziałaś, że morze to zupełnie nie twoje klimaty i uparłaś się przy górach. Pojechałaś i... się zakochałaś. Wracałaś z trudem, niechętnie. Do tej pory twoja mama ma do ciebie żal, że jako ostatnia wysiadłaś z autokaru z wyrazem żalu na twarzy, kiedy inne dzieci radośnie witały się z rodzicami. Nie chciałaś już Warszawy. Wiedziałaś już wtedy, że w góry będziesz uciekać, kiedy tylko się da. W liceum jeździłaś tam często, praktycznie przy każdej sposobności, bywało że sama, ku rozpaczy twojej mamy. Wychodziłaś w góry na całe dnie. To było miejsce, do którego wracałaś, ponieważ tam odzyskiwałaś spokój i równowagę. Miałaś takie poczucie, że już tam kiedyś byłaś i po prostu wracasz, jak do siebie. Gdy wchodziłaś na nową trasę zawsze towarzyszyło ci przekonanie, że znasz to miejsce i odkrywasz je po prostu na nowo. To było trochę tak, jak w wierszu Szymborskiej pt. Miłość od pierwszego wejrzenia:
 
 [...]
Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie.

Nie szarżowałaś. Budowałaś swoje obycie z górami. Z nikim się nie ścigałaś i nie miałaś potrzeby ani się chwalić, ani być rozliczana z tego, gdzie i w jakim czasie na coś weszłaś. Chodziłaś w różnych warunkach pogodowych. Potrafiłaś się wycofać, sprawdzałaś swoje umiejętności wyszukiwania właściwych chwytów i stopni tak, aby przygotować się na trudniejsze podejścia. Żadne inne góry cię tak nie pociągały. Uwielbiałaś planować wyprawy, studiować mapy. Gdy odwiedziłaś już większość miejsc, gdzie przebywa turysta chciałaś jeszcze więcej. Zaczęłaś chodzić w mniej dostępne miejsca. Tylko raz się zgubiłaś, ale nie straciłaś zimnej krwi. W końcu znałaś sporo tras „alternatywnych” tak, że nawet w środku sezonu mogłaś iść kilka godzin spokojnie spotykając jedną, czy dwie osoby – takich zapaleńców, jak ty, albo kogoś, kto się zgubił i trzeba było mu pomóc.

Bywało, że jeździłaś też z towarzyszami. Niektórzy po dwóch, trzech dniach rezygnowali, widząc, że to nie będą takie „fajne” wakacje, na jakie liczyli. Plecak. Śpiwór. I góry. Trzeba było chodzić. Wymarsz rano. Czasem zarządzałaś wyjście ze schroniska jeszcze przed otwarciem stołówki. Ręczniki suszyło się przyczepiając je do plecaka. Dbałaś o bezpieczeństwo osób, które jechały z tobą, dobierałaś trasę tak, aby wszyscy dali radę i mogli czuć się dobrze w grupie, ale wymagałaś też dyscypliny. Niektórzy nie wytrzymywali. Bywało, że trzeba było spać „na glebie”. Korzystać z łazienek o różnym stanie czystości – czasem, jak np. w „Pięciostawówce” była tylko zimna woda i bez przerwy przy gorszej pogodzie gasło światło. Trzeba było lubić tłok w schroniskach i samotność przy niektórych podejściach, trzeba było lubić śpiewać i nie przejmować się wyglądem, włosami, no czuć to, po prostu to czuć.  Kupowałaś bilet do parku na tydzień lub dwa i nie wychodziłaś z niego. Nie znosiłaś tego uczucia, kiedy po kilku dniach w Tatrach schodziłaś do miasta. Bawiło cię tylko to, że wtedy zupełnie nie pasowałaś do turystów w klapkach, popijających drinki w knajpkach. 

Na co dzień byłaś nieśmiała, niepewna, a tam byłaś inna. Silna, spokojna i na właściwym miejscu. Miałaś jasny plan. Zrobić kurs na przewodnika tatrzańskiego i może (trochę bałaś się o tym myśleć) przenieść się tam... Pracować z niepełnosprawnymi intelektualnie dziećmi i młodzieżą i... chodzić z nimi w góry. Terpia przez góry - wysiłek i odpowiedzialność.

Pamiętam, co zapisałaś w swoim Dzienniku „Góry wołają mnie, huczą do mnie przyjaźnie. Tu jestem u siebie i sobą się staję.”

Czy gdybym cię spotkała wtedy gdzieś na szlaku byłabym w stanie ci powiedzieć, że to wszystko pryśnie, jak bańka mydlana? Czy gdybym Cię spotkała w drodze na Zawrat tuż po twojej maturze to miałabym odwagę spojrzeć ci w oczy i oznajmić, że już za parę miesięcy rozpocznie się twoje cierpienie. 

Pierwszy rok studiów. Nadzieja. Plany. I nieszczęśliwa miłość. I choroba. Na diagnozę czekać będziesz trzy lata. Doczekasz, ale ledwo. Całe twoje ówczesne życie będzie chorowaniem, a ty będziesz chorobą.

Nie. Nic bym ci nie powiedziała. Dziewczyna, która z radością w sercu idzie Orlą Percią chyba nawet nie uwierzyłaby mi, gdybym przedstawiła jej scenariusz, którego częścią stała się później.

Denerwują mnie komentarze, że cierpienie ma sens... Nie ma sensu. Po postu jest częścią życia. Jedni doświadczają go więcej, inni mniej. Ty dostaniesz go dużo. 

Uważam, że twoje życie miałoby taki sam, albo nawet większy sens, gdybyś mogła żyć górami i w górach. Ale nie możesz. Przykro mi. Wiem, ile nieujawnionej tęsknoty za nimi jest w tobie. Wiem, że marzysz o jeszcze kilku wyprawach, które miałaś zaplanowane na „po pierwszej w życiu sesji egzaminacyjnej.”

Dostałaś do zdania inny egzamin od życia.

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy smutne, czy nie... Ale prawdziwe... Wyciągnąłem te zdjęcia, żeby pokazać mojej Córce i wróciły tęsknoty, które już wyparłam... stąd wpis, żeby sobie jakoś pomóc :-)

      Usuń
  2. lecz zostały wspomnienia...gdzieś tam w zakamarkach....a ich nikt ci nie zabierze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, dziękuję za te słowa. Choć przez dziesięć lat omijałam Tatry, bojąc się, że gdy z tych zakamarków ruszą jak lawina dawne wspomnienia to się nie pozbieram... Lecz oto jestem tu znowu... Opiszę wrażenia po powrocie!

      Usuń
  3. Bardzo poruszający wpis...Eh...Wspomnienia - nieodzowny element naszego życia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń