Język polski,
jako język fleksyjny, pozwala zadać dwa pytania o autora. Oba dotyczą niby tego
samego, ale jednak czego innego. Pytając – kto jest autorem? – próbujemy się dowiedzieć,
kto napisał dany tekst. Natomiast zadając pytanie – kim jest autor? – chcemy wiedzieć
więcej o jego tożsamości.
Obiecałam umieścić tu opowieść o swoim imieniu, o pewnego
rodzaju wizytówce, którą posługuję się prawie całe swoje życie i którą będą
posługiwać się inni, gdy mnie już nawet tu nie będzie.
Mam na imię
Marta. Marta Karolina. Jednak, gdyby nie przezorność mojego Ojca nazywałabym
się inaczej, a według mnie byłabym wówczas kimś innym.
Otóż, w dniu, w
którym mój Ojciec postanowił mnie zarejestrować – w urzędzie obywał się strajk.
Panie urzędniczki strajkowały wytrwale, okraszając rozczarowanie ówczesnym
porządkiem politycznym sporą ilością alkoholu. Urok mojego Ojca podziałał jednak
na strajkujące panie na tyle mocno, że postanowiły zarejestrować „na pewno
śliczną ciemnowłosą dziewczynkę tak przystojnego i równie ciemnowłosego tatusia”.
No i to było wyzwanie. Pani, która podjęła się trudu mej rejestracji miała dość
spore problemy z ogarnięciem klawiatury maszyny do pisania i trafiała w klawisze
trochę siłą rozpędu, a trochę szczęśliwym trafem. Tato mój – i tak wdzięczny
losowi, że rejestracja się odbędzie – spokojnie i wielokrotnie tłumaczył Pani,
jak się ma nazywać jego córka. Pani walcząc z oporem materii dzielnie próbowała
wystukać na maszynie co trzeba. No i udało się!!!! Co za ulga!!! I dla Pani i
dla mego Ojca. Kartkę z pełnym namaszczeniem wyjęto z maszyny do pisania i
wręczono memu Tacie, który schował ją pośpiesznie do kieszeni i – nie wnikam
już jak – jeszcze parę minut składał podziękowania za ten nadludzki wysiłek,
jaki wykonała urzędniczka. W końcu wyszedł z urzędu, wykończony, jak mało kiedy
i udał się na przystanek autobusowy. Autobus nie nadjeżdżał. Ojciec stał na
przystanku i stwierdził, że obejrzy ten świstek, zwany aktem urodzenia, który w
takich bólach powstawał. Wyjął więc go z kieszeni i rzucił okiem. Potem jeszcze
raz i kolejny... Jego – faktycznie ciemnowłosa – córeczka nazywała się... Maria
Karolian. Co więcej w miejscu – data rejestracji – widniała data mojego
urodzenia – 22.10, zaś w miejscu urodzenia – data rejestracji – czyli 26.10. Formalnie,
z mocy prawa urodziłam się więc cztery dni po tym, jak mnie zarejestrowano pod
tym, jakże szlachetnym, mianem – Marii Karolian. Tata stał na tym przystanku i
było mu gorąco z wrażenia. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy już nie
zostawić tego tak, jak jest. Nie czuł się na siłach wrócić do urzędu. Pomyślał jednak
o tym, jak może (i na pewno by tak było) zareagować na te rewelacje moja Matka
i uznał, że kolejna próba sił w urzędzie jest warta podjęcia, ponieważ jej
zaniechanie może grozić dalece bardziej idącymi konsekwencjami. Panie w
urzędzie – nomen omen – niezmiernie ucieszyły się, gdy mój Tata pojawił się w
ich progach ponownie i zachęcały go, aby... przyłączył się do strajku i
skosztował znakomitych trunków i zakąsek, które one same spożywały. Ojciec mój
wypił co trzeba – na obie nogi nawet (!) – i przystąpił do pertraktacji w
kwestii „drobnostek w sumie”, do jakich zaliczyć można to, kiedy i pod jakim
imieniem się urodziłam. Ponownie, ta sama dzielna urzędniczka – przejęta niepomiernie
– rozpoczęła proces re-rejestracji, albo powtórnej rejestracji – zależy jak na
to spojrzeć. Nie wiedzieć czemu, przyszedł jej do głowy pomysł, że włoży – ten
już przygotowany uprzednio przez nią – akt urodzenia do maszyny do pisania i poprawi błędy,
czyli nadbije niepoprawne znaki – właściwymi. Tym sposobem, z precyzją godną
zegarmistrza, nadbiła „i” i stworzyła „t”- i tak z Marii stałam się Martą. Z
Karolianem miała większy problem, bo nie bardzo potrafiła sobie zwizualizować
co i czym miałaby nadbijać, więc – w akcie desperacji – wykreskowała Karoliana
i u góry wystukała: Karolina. Podobne czynności podjęła w stosunku do dat i –
koniec końców – udało się zrobić ze mnie Martę Karolinę urodzoną 22. października.
Ale przez te paręnaście minut swojego życia, będąc tego zupełnie nieświadomą,
byłam Marią Karolian urodzoną 26. października.
No i teraz –
czary-mary – Maria się mnie uczepiła, jak rzep psiego ogona. Przez wszystkie
lata podstawówki (szkołę podstawową zmieniałam trzykrotnie) w dziennikach
figurowałam jako Maria, pomimo, że nauczyciele mnie znali i raczej zwracali się
do mnie prawidłowo. Na koloniach chłopcy wołali za mną Czarna Maria, co miało
tyleż dosadny, co metaforyczny podtekst – nie będę tego rozwijać... A przy egzaminach
do liceum mimo, że na formularzu wstępnym napisałam swoje imię przez „T” z
mocno zaznaczonym daszkiem, żeby nie było wątpliwości, jak się nazywam,
finalnie przyjęto Marię K. i przez całą pierwszą klasę musiałam się
tłumaczyć, że owszem ta Maria to ja, ale tak poza tym to ta Maria jest Martą. I
to nie koniec. Mąż mój w urzędzie stanu cywilnego oświadczył, że wstępuje w
związek małżeński z... Marią, twierdząc potem, że mu się z emocji język plątał
i jakoś nie mógł wymówić „t”. Nie wiem, jak to traktować w kategoriach
formalnych, czy zawarł tenże związek ze mną, czy też nie...! W każdym razie na
naszym obiedzie weselnym zdrowie pito za „Marię Karolian”, a na dodatek – dziwnym trafem –
mój Teść (z kompletnie nieznanych powodów, bo był trzeźwy jak świnia) zaczął
nazywać mojego Ojca (Dariusza) – per Ryszardem...!
Więc teraz – już
poważnie – kto pisze tego bloga?
Kto jest
autorem?
Kim jest autor?
Tylko pozornie
problem ten wydaje się być błahy. Gdyby się głębiej nad tym zastanowić to
kwestia rozszczepienia podmiotu tekstu od podmiotu empirycznego jest nie tylko
zajmująca, ale też zagadkowa. Czy ja, która piszę teraz ten tekst, to ja, którą
rzeczywiście jestem? Czy gdybym usiadła do tego tekstu wczoraj, czy jutro brzmiałby
on tak samo? Czy w życiu wypowiadając różne słowa jesteśmy tymi, kim się sobie
wydajemy? Czy mówimy coś, bo to wynika głęboko z naszego „ja”, czy mówimy to ze
względu na zewnętrzne okoliczności, konwenanse, pewien porządek społeczny. Czy
spróbowaliście kiedyś powiedzieć w ściśle określonej sytuacji coś, co nie
pasuje i rozbija ustalony porządek rzeczy? Spróbujcie! To da wam inne
spojrzenie na was i na to, co i jak mówicie, albo co i jak przemilczacie...! Ja
robię to notorycznie – celowo, przez przypadek i z roztargnienia.
Kto to mówi i
kim on jest? Czy piszę to ja, czy pisze to ktoś, kto jest w stanie napisać to,
tak a nie inaczej, dlatego, że właśnie dziś tak myśli, czuje i postrzega. Czy piszę
to ja, czy piszą ze mną anonimowi autorzy
moich myśli, którzy oddziałują na mnie rozmawiając ze mną, krytykując mnie
lub nawet nie odzywając się do mnie, ponieważ to też jest w pewnym sensie
sposób rozmowy, czasem nawet wymowniejszy niż nam się wydaje. Czy autorstwo
tego tekstu w wirtualnej przestrzeni ma jednego autora, czy też jest
wieloimienne, gdyż sprowokowane myślami i czynami innych osób. W nasze myśli,
odczucia, emocje wpisują się cudze myśli, odczucia i emocje i jest to proces,
który trudno zatrzymać. W tekst naszych myśli wpisują się inne teksty. Nasz umysł
i nasza tożsamość to wielki palimpsest. W moje „bycie Martą” wpisane jest „bycie
Marią”. I gdybym chciała (i chcę) być nieco bardziej fatalistyczna to
zacytowałabym taki fragment z Ewangelii:
Po drodze
przyszedł do jakiejś wioski. Tam przyjęła Go do domu pewna kobieta, imieniem
Marta. Miała ona siostrę o imieniu Maria. Ta usiadła u stóp Pana i wsłuchiwała
się w Jego słowo. Marta natomiast była pochłonięta licznymi posługami.
Zatrzymała się więc i powiedziała: "Panie, nic Cię to nie obchodzi, że
moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi
pomogła" . Pan jej odpowiedział: "Marto, Marto, martwisz się i
niepokoisz o wiele, a jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą część, która
nie będzie jej odebrana".
Ewangelia wg Św. Łukasza 10,
38-42
|
Zdjęcie ze strony: www.kamilianie.eu |
No i zagadka –
które imię do mnie bardziej pasuje, czy moje rozdwojenie jaźni, z którym sobie
radzić musi każdy, kto mnie choć trochę próbuje poznać nie jest w pełni uzasadnialne
przez ten dziwny przypadek, jaki spotkał mnie w cztery dni po urodzeniu, czy nie
jestem właśnie taką „Marią wpisaną w Martę, albo Martą w Marię”. Takim palimpsestem
właśnie?
Definicyjnie palimpsest
to tekst spisany na używanym już wcześniej materiale piśmiennym, z którego
usunięto część lub całość poprzedniego tekstu. Czasem teksty wpisane w teksty pozostają ze sobą w tajemniczej relacji,
którą bywa, że można ustalić, ale zdarza się, że wpisane w siebie teksty można
tylko opatrywać domysłami i nie jest możliwe zbadanie ich wzajemnych relacji
lub też ich braku. I tak też jest z naszymi myślami i z tym, co i jak
odbieramy, jak reagujemy na siebie, na innych, na cudzy krzyk, na cudzą
bezpretensjonalność. Działają w nas i przez nas wszystkie teksty, historie,
które znamy oraz te, o których wiemy od
innych. Czasem potrzeba dużo czasu, żeby oddzielić swoje myśli i odczucia od
innych, od społecznie narzuconych norm. Zadać sobie pytanie – kim jestem? Pytanie,
przez które pewnie kiedyś zwariuję totalnie... Kto jest autorem mojego życia?
Kim jest autor?
Pisząc to wszystko przypomina
mi się problem z pisarstwem Michaiła Bachtina, chociaż lepiej może powiedzieć –
z pisarstwem bachtinowskiego koła filozoficzno-literaturoznawczego. Twórczość
Bachtina nie pozwala odpowiedzieć na żadne z powyższych pytań – kto jest
autorem, kim jest autor? Można tonąć w domysłach. Istnieją liczne argumenty – dotyczące
dzieł powstałych w określonym przedziale czasu, kiedy żył i tworzył Bachtin – przemawiające
za autorstwem Bachtina, a także równie wiele dowodów podważających autorstwo
poszczególnych tekstów. Sam M. Bachtin pytany o autorstwo poszczególnych dzieł
zwykł – podobno – konstatować, że to nie on jest tym, który powinien na to pytanie odpowiadać.
W kontekście twórczości Bachtina problemu z ustaleniem autorstwa poszczególnych
tekstów są tak ogromne, że aż zabawne, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że sam
w sobie dość pogmatwany i niezwykły jest los tekstu pod wróżebnym tytułem... „Problem
tekstu”! Zainteresowanych wątkami Bachtinowskiego autorstwa lub ich braku
odsyłam do obszernej literatury w tym temacie, mogę też podpowiedzieć kilka
tytułów (maila wówczas proszę!).